Akcja fundamenty'
13,14 i 17 kwiecień 2010r.
W rolach głównych wystąpili:
1. Marcin – kierownik (13,14,17)
2. Grzesio – logistic and spedyszyn (13,14,17)
3. Tata Josef – ps. Dziadek (13,14,17)
4. Rafał (13,14)
5. Pan Jurek (13,14,17)
6. Tata ps. Stasek Copka – dziadek (13)
7. Jan – kolumnolog (17)
8. Piotr – opluł beton (17)
9. ja (17)
Prace związane z budową szalunków okazały się bardziej czasochłonne niż przypuszczaliśmy. Na domiar złego kiepska pogoda skutecznie utrudniała nam ich postęp, aż w końcu rzęsiście padający (w środę popołudniu) deszcz doprowadził do ich przerwania - przestój przez czwartek, piątek. W sobotę wróciliśmy do roboty ze zdwojoną siłą, zapałem i energią.
Z pomocą przybył nam Janek i Plutluś (tzw. nerwowe chłopaki), którzy skutecznie przegonili z placu budowy niepowołanych gości. Pogoda idealna na lanie betonu. Jednak zanim
to nastąpiło, musieliśmy dokończyć szalowanie, powbijać kołki, powiązać drutem dechy
i pozatykać ziemią szpary. Mnie w roli przypadło m.in. zamiatanie ostrą szczotką fundamentów. Śmiałam się, że jeszcze dom nie został wybudowany, a już mi włażą
w brudnych buciorach do salonu i
muszę po nich zamiatać. Janek z Piotrkiem wykopali dwa dołki na metr głębokości, pod fundament frontowych kolumn. Od tamtej pory, o tych kolumnach krążą po świecie legendy. O 14:30 szalunki były gotowe. W tym samym czasie, na horyzoncie pojawiła się gruszka z pompą, a za nią następna, i następna. Pierwsza grucha
z impetem wjechała na działkę, i rozpoczęła się ostatnia faza dzisiejszych prac – zalewanie szalunków. Szczęśliwie udało się zalać wszystko do końca. Betonu wystarczyło
(19 kubików), fachowo wykonane szalunki nie poszczelały, opluty przez Plutlusia beton wzorowo się związał. I tak oto, uwieńczone przygotowaną przez mamę Zosię wichą z choiny i żonkili, dzisiejsze prace dobiegły końca. A później wszyscy jedli długo i szczęśliwie. Przyszykowany przez mamę Zosię i Ele obiad znacznie się opóźnił z powodu narzuconego nam terminu
dostawki betonu. Na szczęście nikt z głodu nie zemdlał. A kiedy i ja zjadłam, już mniej szczęśliwa poszłam zapłacić panom zwijającym szteter, za beton. Nie łatwo było rozstać się z pokaźną, z trudem zaoszczędzoną kupką pieniążków. Jeden z betonowych panów
skomentował, że „pieniędzy i kobiet nigdy mu mało” i na odchodne mocno uścisnął mi dłoń. Aż zęby z bólu zacisnęłam, wcześniej oparzona schabowym dłoń i ręka, aż zaczęłam mi pulsować. Ale byłam kwarda, nie dałam po sobie poznać, że mnie zabolało.
Wydatki:
8 840 zł za beton B20– całość (27,5 + 19) x 190 zł
Po niedzielnych obfitych opadach deszczu mieliśmy spory dylemat: zmawiać koparkę czy nie zmawiać. Ziemia nie absorbowała już nadmiaru wody, wszędzie pełno kałuż, działka zamieniła się w mokradełko. Na szczęście pan Ryszard ze stoickim spokojem stwierdził,
pomoc pospieszył Groszek. Po dwu godzinnym opóźnienie wreszcie udało się rozpocząć kopanie.
Na początku był chaos. 29 marca 2010 roku z ciemności wyłonił się Pan geodeta i nabił słupki wyznaczające położenie domu oraz ławy wysokościowe fundamentów.
27 marzec 2010 Sobota
w tym samym kole co poprzednio. Przejechali zaledwie z Łąkty Górnej do Dolnej i sytuacja się powtórzył. Świadkowie donoszą, (Plutluś potwierdza) iż zdesperowanym chłopcom skończyły się papierosy, zarówno te markowe jaki te domowej produkcji taty. Zdenerwowany Groszek nie mogąc dać upustu nerwów poprzez przysłowiowego dymka, oddalił się chwilowo z miejsca zdarzenia, a ochłonąwszy powrócił po dłuższej chwili. W końcu udało się pozbyć usterki i późnym popołudniem mieliśmy naszych bohaterów z powrotem w Łąkcie. Na tym jednak nie koniec. Zebrawszy większa ekipę, potrzebną do załadunku desek, na czele z tatą wyruszyli po raz ostatni na tartak. Tym razem zespół składał się z wozu obrzynków
a Bełdnym, w tych jakże trudnych warunkach,
Komentarze