Akcja transport drewna z Bełdna do Książnic.
Po wcześniejszym otrzymaniu informacji z tartaku o zakończeniu obróbki więźby dachowej postanowiłam wziąć sobie dzień wolnego i razem z Groszkiem jechać do Łąkty, co by wziąć czynny udział w „drewnianym” przedsięwzięciu. Nie spodziewałam się jednak, że mój udział będzie aż tak czynny. Na sam wieczór ledwo się ruszałam. Nie ma się jednak czemu dziwić, przez cały dzień razem z Groszkiem ścięliśmy całą przyczepę obrzynków, z czego wybraliśmy jeszcze 102 grubsze kołki do fundamentów, trochę stępli i desek. Na koniec wrzuciliśmy to wszystko na małą przyczepę (piękną furę ułożyłam), do której przyczepiono dwukołówkę z cyrkularką „Harietką”, wianowymi grabkami, motyką, sztangą i dwoma kajfosami tatowej produkcji (z beczki na ropę). I takim to oto zespołem; przyczepka + dwukołówka z Zetorem na czele, spowitym mrokiem późnym wieczorem Groszek
z Piotrkiem pomknęli do Książnic, by jeszcze przed 23 wrócić do Łąkty na kolację
i spoczynek.
27 marzec 2010 Sobota
Dziś część właściwa – transport najważniejszego i najcięższego załadunku; dużego wozu
z więźbą dachową. Podjął się jej sam tata w asyście Groszka. Ja tymczasem zostałam w domu i zajęłam się porządkowaniem miejsca wczorajszej ”rzezi niewiniątek” – zwoziłam wczoraj wyprodukowany trot do kurnika J Przed obiadem zadzwonił Groszek z niezbyt pomyślną wiadomością – złapali gumę w przednim kole wozu. Na szczęście po całonocnym łapaniu kur u Ptaszka, w domu przebywał Plutluś, który z powodu niedyspozycji fizycznej, nie wstał
do pracy (do dziś uparcie twierdzi, że mu budzik nie zadzwonił, ja nazywam rzeczy
po imieniu, a ta zowie się KACUR). Nie dokończywszy żucia kanapki z boczkiem
i musztardą, czym prędzej spakował klucze nieznanej mi numeracji i pospieszył z odsieczą. Oj długo borykali się z tym kapciem. Kiedy wreszcie skończyli, zmęczony i głodny Plutluś wrócił do swojej porzuconej, na wpół nadgryzionej kanapki. Jednak nie było mu dane posilić się. Nie zdążył nawet wgryźć się w skórkę chleba, kiedy ponownie rozległ się dźwięk telefon. To znów oni. Trudno w to uwierzyć, ale ponownie złapali kapcia. Jakby tego było mało
w tym samym kole co poprzednio. Przejechali zaledwie z Łąkty Górnej do Dolnej i sytuacja się powtórzył. Świadkowie donoszą, (Plutluś potwierdza) iż zdesperowanym chłopcom skończyły się papierosy, zarówno te markowe jaki te domowej produkcji taty. Zdenerwowany Groszek nie mogąc dać upustu nerwów poprzez przysłowiowego dymka, oddalił się chwilowo z miejsca zdarzenia, a ochłonąwszy powrócił po dłuższej chwili. W końcu udało się pozbyć usterki i późnym popołudniem mieliśmy naszych bohaterów z powrotem w Łąkcie. Na tym jednak nie koniec. Zebrawszy większa ekipę, potrzebną do załadunku desek, na czele z tatą wyruszyli po raz ostatni na tartak. Tym razem zespół składał się z wozu obrzynków
i przyczepy desek.(na doczepkę przypięto jeszcze wózek do betonu) Niestety czasu starczyło jedynie na dotarcie do Łąkty. Przez całą niedziele drewno czekało sobie cierpliwie
na parkingu na Zamvinexie, pod bacznym okiem stróża, by w poniedziałek z tatą i Łukaszem dotrzeć wreszcie do celu. W ten oto sposób pomyślnie zakończona została akcja transportu. Drewno starannie poukładane czeka na swoje pięć minut, a cerkulatka „Harietka” ochoczo rżnie i będzie w przyszłości rżnęła obrzynki na kwadraty.